Wyłaniam się z liści opadłych jesiennych.
Zrodzony na nowo z wyczyszczoną głową, minionego, sztucznego, co owładnęło moje serce na całego
W teraz poukładany patrząc na zagojone rany, co ślady blizn po ich pozostałości w konturze mego światła, naiwne serce chciało gościć, by karmić się pięknem chwil w płynącej wtedy radości.
Lecz w iluzji prawdy manipulowało, długo w gościach, w mej czystość intencji zbiorowości, nie pozostało.
Zdejmują ułudę i maski, święte gaje,
Nadświadomość w stałej dostępności podpowiada, dla nieuczciwców zakłamanych, to zagłada, kanonada, co całe domino ich fałszywości rzędami składa…
Więc wynurzam się na słoneczne poświaty, z kopców jesiennych, kolorowych,
co oblepiają mnie jak naszyte na ubrania łaty.
Sam się w ten kopczyk zakopałem, o niczym innym nie myślałem, jak tylko schować się przed całym światem, zamrozić czynne serce, co blaskiem obdarowuje ludzi z poziomu subtelnego, człowieczego, bez górnonosa egusiowego…
Wygrzebuje się po woli z wolna z kopczyka, jak jeż na wiosnę, wiesz, jak się z nią może witać?
Budząc przestoje pyłu serca, zrzucając wszystkie znoje towarzyszące mi u boku z niedokończoną prawdą krok po kroku…
Serducho świetlić od razu zaczyna.
Przydała się przystań odpoczynku, w stanie wypoczynku, dla mnie, w tym świecie blasków księżyców, poklasków słoneczek, przekłamania płomieni świeczek…
Przyjacieli od niedzieli do niedzieli, i innych pomyleńców, zatraceńców.
Co siebie okazali, dając się poznali i mnie po swoich skrajnych przeżyciach życia określali, w swej mentalnej, skalnej skali. Daj Bóg, by tacy i takie mnie już tylko omijali.
Jesienne liście dla mnie pachną, tak oczywiście, uczciwą wonią, a ci niby prawdziwi w swych zakłamaniach, niech się gonią, za swym ogonem racji, od stacji do stacji…Zostawiam ich, w ich światach rzeczywiście, idąc przez swoje, piękne życie należycie i po swojemu. Nie pytam o minione zdarzenia, dla czego i czemu?
W świadomości zapisie, mam poukładane należycie, swe wzniosłe w doświadczaniu życie…
grzegoSłav©